Zbrodnie wojenne Wehrmachtu w pierwszych dniach września 1939 r.

Ten rzekomo „rycerski” niemiecki Wehrmacht mordował polskich żołnierzy, jeńców wojennych oraz Polaków osoby cywilne już od pierwszych dni wkroczenia na polskie ziemie. Całkiem inaczej niż próbują go przedstawić niemieccy historycy.

 

Potwornego mordu dokonali niemieccy żołnierze już 12 września 1939 r. w niedalekim Szczucinie. Poniżej fragmenty artykułu z portalu Kurier Dąbrowski.

O innych zbrodniach „rycerskiego” Wehrmachtu na polskich żołnierzach i cywilach tutaj w artykułach z polskiej prasy

 

[ ... ] Jak zeznali szczucińscy świadkowie, „w palącej się szkole działy się dantejskie sceny cierpień i rozpaczy. Krzyk cierpiących i konających w płomieniach dobiegał do najbliższych domów. Pokręcone zwłoki potwornie umęczonych znajdo­wały się w piwnicach i na schodach domu. W szkole śmierć poniósł śmierć kierownik szkoły Stanisław Kościński, który, wskoczył do palącego się budynku, chcąc ratować żonę i według niektórych nauczyciel geografii. Z pogromu zdołało się uratować jedynie dwóch jeńców polskich, woźny szkolny oraz rodzina szczucińska, ukrywająca się w szkolnej piwnicy, którą wypuścił niemiecki żołnierz”.

W płomieniach i od kul zginęło około 70 osób, tj. 40 żołnierzy w większości z 6 komp. 20 pp Ziemi Krakowskiej i 30 cywilów. Dotychczas ustalono jedynie 4 nazwiska: Józef Bębenek; kierownik szkoły w Dąbrowie Szlacheckiej), Jan Kościński (kierownik szkoły w Szczucinie), Ryszard Nastała z Drohobycza i Jan Struzik z gminy Świątniki. Należy zauważyć, że do tych strat powinno się jeszcze dodać około 30 Żydów.

W dalszej części przekazu szczucińscy świadkowie mówili, że łapano także przechodniów na ulicy, rozstrzelanych pochowało 25 zebranych naprędce Żydów, których także rozstrzelano.

[…] Żydzi do kopania grobów mieli być wyznaczeni przez przewodniczącego gminy żydowskiej Barucha Zemela, na wyraźne zarządzenie Wehrmachtu. Przyprowadzono ich z rękami podniesionymi do góry i wręczono im łopaty, a tym którzy kopali zbyt wolno wyrywano łopatę i rozstrzeliwano. Po ułożeniu wszystkich ciał w dole kazano pozostałym położyć się na trupach i rozstrzelano z automatu.

[ … ] Następnego dnia [13 IX] sprowadzili Żydów do kopania grobów. Był tam taki młody Żyd […], Kern uderzył go pięścią w twarz, a potem zatłukł karabinem, tak że tamtemu zaraz wypłynął mózg. Żydzi musieli wykopać groby, do których wrzucili potem Polaków. Na koniec oni też zostali rozstrzelani i wrzuceni do tego samego dołu, który został zasypany i przykryty cienką warstwą ziemi. Następnego dnia [14 IX] przyszły Polki i Żydówki, matki i żony, które wykopały ich ciała, by je pochować” [Heer]. I tu pojawia się, wobec informacji o ekshumacji ciał w styczniu 1940 r., widoczna „gołym okiem” nieścisłość. W tej sytuacji kluczowa staje się druga część opowieści ks. Ligęzy, który wspomniał o rozpoczętych wkrótce aresztowaniach. Wśród aresztowanych znalazł się i on sam, a postawiony pod ścianą, uniknął śmierci, tylko dlatego, że usprawiedliwił swoją obecność w szpitalu poleceniem  niemieckiego kapelana.

Tutaj całość artykułu w Kurierze Dąbrowskim