Zamieszanie wokół nowelizacji ustawy o przemocy w rodzinie

jest okazją do przypomnienia kilku istotnych faktów:

(Jan Pospieszalski w Gazecie Polskiej z 9 stycznia 2019 r.)

 

1. Po trzech latach rządów wspierającej rodzinę prawicy ustawa nadal nosi nazwę "o przemocy w rodzinie".

Nawet w krajach o ultraliberalnej ideologii ustawy takie mówią o przemocy domowej. W Polsce to nie konkubinaty, związki partnerskie czy inne luzackie formy życia pod jednym dachem, lecz rodzina została napiętnowana i uznana przez ustawodawcę (PO/PSL w 2010 roku) za naturalne siedlisko przemocy.

 

2. Mocą ustawy od dekady wprowadzono niebieską kartę. Zakładana jest na podstawie kontrowersyjnych kryteriów, bazujących na bardzo nieostrych pojęciach. Jako przemoc definiowany jest nie tylko klaps, ale na przykład krytyka dziecka, ograniczanie jego kontaktów czy kontrola korespondencji. Interpretacje pozostawiono tzw. zespołom interdyscyplinarnym i milionowi urzędników (nauczyciele, pielęgniarki, pracownicy opieki społecznej, policja). To narzędzie w rękach często niekompetentnych ludzi i wyjęcie spod prawa 7 milionów polskich rodzin.

3. Ustawa łamie podstawową zasadę prawa, czyli domniemanie niewinności. Każdego roku ofiarami nie sprawców przemocy, lecz tej specustawy, jest kilkaset rodzin. Wpadają do systemu, nawet o tym nie wiedząc. Wystarczy donos sąsiada, nauczycielki, podejrzenie pielęgniarki, nadgorliwość przedszkolanki, a nawet anonimowe oskarżenie - i jesteś winien. Bez wyroku sądu, bez wiedzy zainteresowanego gromadzone są wrażliwe dane dotyczące zdrowia, statusu majątkowego, przeszłości prawnej itp. (co na to RODO!?).

4. W skład tak zwanego zespołu interdyscyplinarnego wchodzą nie tylko pielęgniarki, psycholodzy szkolni, ale na przykład przypadkowi przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych, nierzadko reprezentujących radykalne ideologiczne postawy. Taki sąd kapturowy wnioskuje o natychmiastowe odebranie dziecka, a uchylenie tej decyzji w sądach rodzinnych trwa miesiącami.

5. Ustawa jest nagminnie nadużywana jako motyw rozpraw rozwodowych. To broń atomowa w rękach cwanych pełnomocników stron przy rozwodach.

6. Ten krajowy system przeciwdziałania przemocy w rodzinie kosztuje podatnika 16 mln zł rocznie. Żyją z tego nie tylko urzędnicy państwa i samorządu, ale też sprytne stowarzyszenia, fundacje, szkoleniowcy, prywatne gabinety psychologiczne.